Wybaczcie, że nie pisałam ostatnio na blogu... tak wiele się wydarzyło, że nie mogłam zebrać myśli. I choć nadal to wszystko sobie układam w głowie, to wciąż mam mętlik...
3 tygodnie temu mijał mój termin, w którym powinnam dostać okres. Jednak mąż zniecierpliwiony czekaniem pojechał z samego rana po test ciążowy. I choć wątpiłam w jego pozytywny wynik, dla świętego spokoju męża, zrobiłam go i wręczyłam mu z obojętnością. Mąż przez cały czas oczekiwania na wynik, trzymał w rękach test, wpatrując się w niego jak w obraz. Ja natomiast usiadłam na łóżko, zrezygnowana i zaczęłam układać w myślach słowa, które za chwilę będę musiała wypowiedzieć by go pocieszyć. Mąż natarczywie wpatrywał się w "prostokątną wyrocznię" po czym krzyknął:
'Jest! Jest druga kreska!'
Nie dowierzając własnym uszom, wyrwałam test z jego dłoni i zaczęłam przecierać oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyłam jego wynik...
Nagle zdałam sobie sprawę z tego co się stało i pomyślałam sobie "Zaraz, zaraz... przecież ja nie mam żadnych objawów i to nie tak powinien wyglądać mój scenariusz informujący męża o ciąży...". Mąż cieszył się jak dziecko, a na mnie nagle padł blady strach... Wydusiłam z siebie tylko "Musimy to potwierdzić u lekarza", ale mąż był już w tak silnej euforii, że tylko przytaknął i dalej przytulał mnie całował ze szczęścia.
Przez następne dni co chwilę pytał mnie jak się czuję, sprzątał w domu, nie pozwalał mi niczego dotknąć - wszystko robił sam bym tylko odpoczywała po pracy. Faktycznie byłam zmęczona, śpiąca i nieznośna. Towarzyszyły mi paskudne humorki, w jednej chwili dostawałam spazmów z błahych powodów. Byłam bardzo roztargniona, potrafiłam wyjechać na pocztę, a dojechać do sklepu, wysiąść z auta i się zastanawiać po co ja tu przyjechałam, a kiedy zdałam sobie sprawę z owego faktu, nerwy sięgały Zenitu. Ciążowe dolegliwości zaczęły dawać o sobie znać.
Kiedy przyszedł termin pierwszej wizyty u ginekologa, nie mogłam spać, od rana nie mogłam się na niczym skupić. Wciąż miałam przed oczami lekarza, który 1,5 roku temu oświadczył mi, że mojemu dziecku nie bije serduszko... I choć bardzo się starałam odpędzać złe myśli, one wracały jak bumerang.
Dotarliśmy do gabinetu 10min przed czasem, mąż patrzył mi głęboko w oczy. Widziałam w jego oczach ten sam strach i te same obawy. Weszłam do gabinetu z duszą na ramieniu, lekarz zadał kilka pytań, zbadał mnie po czym kazał położyć się na kozetce do badania USG. Serce waliło mi jak oszalałe, ręce mi się trzęsły, usilnie wpatrywałam się w monitor by dostrzec swoją fasolkę po czym lekarz powiedział:
"Jest pęcherzyk i jest ciąża. Jest to wczesna ciąża, więc nie ma jeszcze tętna"
W jednej chwili kamień spadł mi z serca, poczułam tak ogromną ulgę i radość, że wszystkie złe myśli odeszły. Już teraz będzie tylko lepiej - pomyślałam.
Lekarz wyznaczył mi szereg badań i umówił na wizytę za 3 tygodnie. Mąż był trochę przestraszony brakiem tętna, ale czytał na forach, że wiele kobiet było w podobnej sytuacji i doczekały się szczęśliwego rozwiązania.
Tydzień po wizycie u ginekologa zauważyłam niewielkie plamienie. Wystraszyłam się, zadzwoniłam do ginekologa, który natychmiast przyjął mnie w swoim gabinecie. Znowu serce waliło mi jak szalone. Podczas badania USG nie spuszczałam wzroku z monitora aż usłyszałam...
"Jest tętno, choć ciąża jest mała."
I znowu poczułam ulgę by po chwili zadać pytania: "Jak to mała? Dlaczego mała?"
Lekarz odpowiedział krótko, ale rzeczowo:
"Musi Pani poleżeć w łóżku kilka dni. Z uwagi na plamienie, skieruję Panią do szpitala."
Na drugi dzień z samego rana pojechałam do szpitala. Zrobiono mi kolejne USG. Pani ginekolog powiedziała, że wszystko wygląda dobrze i najprawdopodobniej jestem przemęczona i muszę więcej wypoczywać. Wieczorem zaczął boleć mnie brzuch. Z godziny na godzinę coraz bardziej. Podano mi 3 Nospy i zastrzyk. Ból minął.
O godzinie 1 w nocy obudził mnie ponownie. Ból podbrzusza w połączeniu z bólem głowy. Poczułam, że muszę zrobić siusiu, więc wstałam z łóżka i poszłam do toalety. Zapaliłam światło gdy nagle zorientowałam się, że po udach leci mi krew. Stałam jak wryta, z przerażenia nie mogłam się ruszyć. Wiedziałam co to oznacza i wiedziałam jak bardzo jestem bezsilna. Patrzyłam jak tracę moje szczęście, ze strachu po policzkach leciały mi łzy. Jednak po chwili otrząsnęłam się i pomyślałam: "nic się nie stało, to tylko troszkę krwi. Na pewno wszystko jest w porządku." Wyrzuciłam z pamięci ten widok jakby to się nigdy nie wydarzyło i poszłam spać. Rano wstałam i poczułam się 'jakoś inaczej' - nie miałam wzdętego brzucha. Pomyślałam sobie, no tak... ta szpitalna żywność zagłodzi moją fasolkę. Następnie wezwano mnie na badanie USG. Ginekolog po krótkiej chwili powiedział...
"ale tu nic nie ma... Pani już poroniła"
Zdenerwowana odpowiedziałam: "Wczoraj było tętno, a teraz już nie ma? Jak to? Dlaczego? Przecież wczoraj wszystko było dobrze?"
Lekarz zimno odpowiedział:
"My nie mamy narzędzi powstrzymujących naturę. 20% ciąż kończy się w ten sposób."
I w tej chwili pomyślałam sobie, że to niemożliwe. Przez 1,5 roku nie mogłam zajść w ciążę, a kiedy już zaszłam, to i tak ją straciłam? To chyba jakaś pomyłka. Po krótkiej chwili przyszła pielęgniarka i wręczyła mi ulotkę informującą o moich prawach po poronieniu. Zadzwoniłam do męża, powiedziałam co się stało i poprosiłam go o nową piżamę. Mąż szybko przyjechał, ale w tym szoku zapomniał o piżamie. Usiadł przy moim łóżku, był kompletnie zdezorientowany, choć z pewnością docierało do niego więcej niż do mnie. Ja myślałam już tylko o tym by uciec z tego piekielnego szpitala, który nie jest w stanie pomóc mi pozbyć się problemu plamień, z którym przyszłam. Chciałam zabrać swoją fasolkę z tego chorego miejsca.
Na następny dzień wypisałam się na własne żądanie, pomimo iż dostałam silne leki poronne, które miały za zadanie obkurczyć macicę. Mąż nie protestował, godził się na wszystkie moje irracjonalne zachowania.
Dziś, 2 dni od 'ucieczki ze szpitala' nadal odpycham myśli dotyczące straty, skupiam się na wszystkim innym. Jeszcze nie płaczę... jeszcze nie jestem świadoma...
"Jest tętno, choć ciąża jest mała."
I znowu poczułam ulgę by po chwili zadać pytania: "Jak to mała? Dlaczego mała?"
Lekarz odpowiedział krótko, ale rzeczowo:
"Musi Pani poleżeć w łóżku kilka dni. Z uwagi na plamienie, skieruję Panią do szpitala."
Na drugi dzień z samego rana pojechałam do szpitala. Zrobiono mi kolejne USG. Pani ginekolog powiedziała, że wszystko wygląda dobrze i najprawdopodobniej jestem przemęczona i muszę więcej wypoczywać. Wieczorem zaczął boleć mnie brzuch. Z godziny na godzinę coraz bardziej. Podano mi 3 Nospy i zastrzyk. Ból minął.
O godzinie 1 w nocy obudził mnie ponownie. Ból podbrzusza w połączeniu z bólem głowy. Poczułam, że muszę zrobić siusiu, więc wstałam z łóżka i poszłam do toalety. Zapaliłam światło gdy nagle zorientowałam się, że po udach leci mi krew. Stałam jak wryta, z przerażenia nie mogłam się ruszyć. Wiedziałam co to oznacza i wiedziałam jak bardzo jestem bezsilna. Patrzyłam jak tracę moje szczęście, ze strachu po policzkach leciały mi łzy. Jednak po chwili otrząsnęłam się i pomyślałam: "nic się nie stało, to tylko troszkę krwi. Na pewno wszystko jest w porządku." Wyrzuciłam z pamięci ten widok jakby to się nigdy nie wydarzyło i poszłam spać. Rano wstałam i poczułam się 'jakoś inaczej' - nie miałam wzdętego brzucha. Pomyślałam sobie, no tak... ta szpitalna żywność zagłodzi moją fasolkę. Następnie wezwano mnie na badanie USG. Ginekolog po krótkiej chwili powiedział...
"ale tu nic nie ma... Pani już poroniła"
Zdenerwowana odpowiedziałam: "Wczoraj było tętno, a teraz już nie ma? Jak to? Dlaczego? Przecież wczoraj wszystko było dobrze?"
Lekarz zimno odpowiedział:
"My nie mamy narzędzi powstrzymujących naturę. 20% ciąż kończy się w ten sposób."
I w tej chwili pomyślałam sobie, że to niemożliwe. Przez 1,5 roku nie mogłam zajść w ciążę, a kiedy już zaszłam, to i tak ją straciłam? To chyba jakaś pomyłka. Po krótkiej chwili przyszła pielęgniarka i wręczyła mi ulotkę informującą o moich prawach po poronieniu. Zadzwoniłam do męża, powiedziałam co się stało i poprosiłam go o nową piżamę. Mąż szybko przyjechał, ale w tym szoku zapomniał o piżamie. Usiadł przy moim łóżku, był kompletnie zdezorientowany, choć z pewnością docierało do niego więcej niż do mnie. Ja myślałam już tylko o tym by uciec z tego piekielnego szpitala, który nie jest w stanie pomóc mi pozbyć się problemu plamień, z którym przyszłam. Chciałam zabrać swoją fasolkę z tego chorego miejsca.
Na następny dzień wypisałam się na własne żądanie, pomimo iż dostałam silne leki poronne, które miały za zadanie obkurczyć macicę. Mąż nie protestował, godził się na wszystkie moje irracjonalne zachowania.
Dziś, 2 dni od 'ucieczki ze szpitala' nadal odpycham myśli dotyczące straty, skupiam się na wszystkim innym. Jeszcze nie płaczę... jeszcze nie jestem świadoma...
Tak bardzo mi przykro :( Trzymaj się ciepło, życzę Ci bardzo dużo siły! Mojego kuzyna żona jest teraz w kolejnej ciąży zagrożonej, już 3 razy poroniła, wszyscy mamy nadzieję, że tym razem uda się jej mieć zdrowego potomka.. Świat jest taki niesprawiedliwy..
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za żonę Twojego kuzyna. Oby się udało jej urodzić zdrowe dzieciątko!
UsuńPrzykro mi bardzo! :( ja poroniłam pierwsze maleństwo. Po roku mieliśmy już córkę. W kolejnej ciąży nerwy były od początku, bo płód słaby, ciąża zagrożona i wszystko co tylko medycyna może wymyślić. Za miesiąc syn kończy rok.
OdpowiedzUsuńKochana trzymaj się! I Wam się uda! :-*
Ojej to też wycierpieliście...
UsuńPrzykro mi :( Trzymaj się ! :*
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro :/ Głowa do góry i trzymaj się!:*
OdpowiedzUsuńTak mi przykro. Trzymaj się.Choć wirtualnie, ale przytulam.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się :* Wszystko będzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńNo wlasnie nie wiadomo co napisac. Pamietam jednak moja nauczycuielke ze szkoly, starali sie o dziecko juz nawet nie wiem ile lat ale ona przezyla 7 poronien pod rzad i wreszcie sie udalo, donosila synka. Wiem tylko tyle ze sie leczyla i lezala caly czas ale jednak sie udalo i tego Wam zycze.
OdpowiedzUsuńJeśli mozesz to skontaktuj się ze mną, to mój e-mail: miecznik.katarzyna@gmail.com
OdpowiedzUsuń3 razy poronilam, w 13, 14 i 6 tygodniu ciąży. Wiem doskonale co czujesz, tego nie da się opisać :( ;(... Teraz mam 8.5 miesięczna córeczkę. Napisz do mnie, może pomoce, opowiem Ci jak to się stalo, ze jestem teraz mamą, może i Ty nią kiedyś zostaniesz. Trzymam za to kciuki, życzę Ci Tego z całego serducha!!!!!
Bardzo mi przykro, daj sobie czas na ochłonięcie. Podziwiam Cię, że byłaś w stanie opisać swoją historię. Ściskam :*
OdpowiedzUsuńPatrząc na moją małą Córeczkę, nawet nie wiem co napisać. Tak bardzo nie rozumiem tego wszystkiego, kiedy kolejne dzieciątka są oddawane do Domów Dziecka, a taka tragedia spotyka kobiety, które chcą mieć dziecko.
OdpowiedzUsuńTak bardzo mi przykro, nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co czujesz ... :(
I to mnie boli najbardziej. Że ci, którzy chcą dziecko, zasługują na niego, miewają problemy z zajściem ciąży, z kolei jakieś niedojrzałe gówniary zachodzą w ciążę z pierwszym lepszym i porzucają te dzieci. :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję i bardzo Ci, Wam tego życzę, aby Junior miał rodzeństwo, a Wy uśmiechy na twarzy!
Moja siostra poroniła dwa lata temu, a dziś dzwoniła do mnie trzymając swojego 3 miesięcznego płaczącego synka na rękach. Chociaż to trudne, trzeba wierzyć w lepsze jutro.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, mogłabym powiedzieć ze wiem co czujesz, ale kazdy jest inny, kazdy przezywa inaczej, kazdy czuje i mysli co innego, 2 lata staralismy sie z mezem o dziecko ktore rowniez stracilismy w 8 tygodniu, potem kolejne 1,5 roku, ale teraz mam swojego skarba ktory ma juz roczek. Zycze Ci tego aby Tobie rowniez sie ulozylo tak jak nam i abys miala swoje upragnione malenkie szczescie.
OdpowiedzUsuńBrak mi słów... moje pocieszenia pewnie nic nie dadzą, dlatego napiszę tylko, że jestem z Tobą.
OdpowiedzUsuńTak się składa, że nie dawno robiłam sobie test, najpierw wyglądał podobnie ale po chwili jedna kreska zniknęła i wynik okazał się negatywny. Mam ograniczone zaufanie do testów. Moja koleżanka była w 3 miesiącu ciąży a kilka testów wykazało, że nie jest.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Ci Kochana, że znów przez to przechodziłaś. Mam wiele innych koleżanek, które miały wiele poronień a teraz mają już gromadkę dzieci. Jesteś silna i dasz sobie radę, w końcu się uda! Dajcie sobie czas.
cholernie mi przykro, aż zaszkliły mi się oczy... ale jesteś mega silną kobietką skoro dzielisz się z nami swoimi doświadczeniami, że nie chowasz tego w sobie. Ściskam mocno!
OdpowiedzUsuńwspółczuje
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro. Na pewno przyjdzie taki czas, że Bóg obdarzy Was cudownym dzieciątkiem :-) :-( jestem z Tobą :-*
OdpowiedzUsuńWspółczuje na prawdę głowa do góry, w końcu uda wam się :*
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie twojego bólu, strasznie współczuje
OdpowiedzUsuńNie wiem co powiedzieć ... to takie smutne i niesprawiedliwe ;x
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro :( jestem jednak pewna, że w końcu pojawi się upragnione maleństwo, czego Wam życzę z całego serca! :*
OdpowiedzUsuńNie wiem, co Ci powiedzieć, sama przez to przeszłam. Z czasem ból minie i wierzę z całego serca, że Wam się uda i tego Wam życzę!
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się szczęśliwego końca, przykro mi, że jednak przydarzyło Ci się coś tak bolesnego :( Mam nadzieję, że razem z mężem poradzicie sobie w tej sytuacji :*
OdpowiedzUsuńpodziwiam za to, że jesteś w stanie się podzielić z nami swoim cierpieniem. bardzo mi smutno i współczuję Wam obu. i wiem, że to tylko moje głupie pisanie, ale i dla Was w końcu wyjdzie słoneczko. 3majcie się.
OdpowiedzUsuńNa początku postu buzia cała mi się śmiała, tak lubię dobre wieści, ale takiego końca tej historii się nie spodziewałam... tak bardzo jest mi przykro.. :(
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, to musi być dla was bardzo trudny moment. Mam nadzieję, że w końcu doczekacie się ukochanego maleństwa.
OdpowiedzUsuńOkropna historia... Nawet nie wiadomo co w takiej chwili powiedzieć...
OdpowiedzUsuńhehhh.... najgorsza jest właśnie bezsilność...
OdpowiedzUsuńtak mi przykro...
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że w waszym życiu pojawiają się takie trudne momenty. Jednak trzymam kciuki i liczę na to iż w końcu będziesz mogła trzymać swoje upragnione maleństwo na rękach. Nie znam bólu, który przeżywasz ale musisz być silna bo gdzieś czeka na was szczęście, które nie wie jeszcze jak do was trafić. Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam powiedzieć... tak naprawdę żyjecie ciągle w strachu czy się uda, czy nie.. a w momencie, gdy się udaje, jest dalszy strach co dalej. Nie myśleliście póki co o adopcji? Mam sąsiadkę, która bardzo długo się starała. W końcu poddali się, zaadoptowali i to był dla nich najlepszy wybór. Przelali całą miłość i uwagę na dziecko, nie myśląc o problemach.. Za jakiś czas przyszedł na świat ich wspólny syn..
OdpowiedzUsuńBardzo szczerze ci współczuję. Moja siostra przechodziła analogiczną sytuację trzy razy. Kiedy ja znalazłam się w szpitalu po pobiciu i dowiedziałam się, że być może byłam w ciąży, wypisałam się żeby się nie dowiedzieć na pewno, tak bardzo stchórzyłam. Mam nadzieję, że uda ci się jakoś to wytrzymać. Tobie no i twojemu wspaniałemu mężowi.
OdpowiedzUsuń;(((
OdpowiedzUsuńto niewyobrazalna tragedia dla matki ;/ bardzo Ci współczuje trzymaj się ! po deszczu zawsze wychodzi słońce jeszcze jakoś to będzie chociaż nigdy o tym o nich nie zapomnisz :/ trzymaj się
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się ciepło.
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam dużo siły. Całe szczęście masz kochającego męża, razem zawsze łatwiej.
OdpowiedzUsuńżyczę wytrwałości ;)
OdpowiedzUsuń